Zrobiłam pierwsze w życiu skarpety:
Oczywiście nie wytrzymałam do Mikołaja, a ponieważ trzeba było mierzyć na tę dostojną stopę nr 44, projekt stracił wszelkie znamiona niespodzianki. Dlatego też prezent został wręczony i już dziś skarpety pojechały "do pracy". Po cichu się przyznam, że w pierwszej na palcach z jednej strony powstały wywietrzniki:
i tylko z jednej strony- nie wiem co robiłam nie tak, przerabiałam raczej razem z owijką (no chyba żeby nie- powiedzcie Mądre Głowy, co schrzaniłam?),a zagapiłam się i kiedy już skończyłam piętę tej pierwszej nieszczęsnej z wywietrznikiem spostrzegłam owe mankamenty i było mi żal pruć. Dlatego taka fuszerka poszła w świat i jeszcze się publicznie do tego przyznaję.
Pomimo to, Mąż chyba zadowolony, siedział w nich dziś relaksacyjnie:
i pozwalał robić zdjęcia.
A mnie natchnęło na frywolitkę: znalazłam w starych Babci mężowej szpargałach doszyciowych igłę długą grubszą raczej, tempo zakończoną, wiedziona instynktem odgadłam, ze to do frywolitki właśnie. Nauczona kursem na Koronczarki kiklam pierwsze supły:
ale coś się podziało i tych fotek mi nie wstawia, może dobrze, bo to 3 łuki koślawe jeszcze. A ambicje mam zrobić gwiazdki- śnieżynki na choinkę:) znów: trzymajcie kciuki.
Świetne skarpety!
OdpowiedzUsuńHehe. Te wywietrzniki w męskich skarpetka to dobry pomysł. I właśnie tak do tej sprawy podchodź a nie, "że fuszerka".
OdpowiedzUsuńCo do moich frywolitkowych gwiazdeczek to ja robę je czółenkiem ale Ty możesz igłą. Podglądactwo i odgapiactwo ze wszech miar zalecane :))
Pozdrawiam, Dana.